Pinkpanther II Pinkpanther II
4566
BLOG

"O zręczności i jej rozwoju: uczenie się ruchów" - prof. Nikołaja Bernstejna.

Pinkpanther II Pinkpanther II Nauka Obserwuj temat Obserwuj notkę 0

NIKOŁAJ ALEKSANDROWICZ BERNSZTEJN – „O ZRĘCZNOŚCI I JEJ ROZWOJU”; UCZENIE SIĘ RUCHÓW

 

NIKOLAI ALEKSANDROVITSCH BERNSTEIN – “ON DEXTERITY AND ITS DEVELOPMENT”; MOTOR LEARNING

 

Opracowanie Wacława Petryńskiego

 

Streszczenie

 

Dzieło N.A. Bernsztejna „O zręczności i jej rozwoju” można podzielić na dwa główne bloki tematyczne. Pierwszy, omówiony w artykule „Nikołaj Aleksandrowicz Bernsztejn – O zręczności i jej rozwoju; sterowanie ruchami”, opisuje procesy sterowania ruchami. Drugi, będący głównym tematem niniejszego artykułu, to teoria uczenia się ruchów, nawyków i złożonych czynności ruchowych. Omawiając kształtowanie wzorców czuciowo-ruchowych Autor zwraca również uwagę na błędy, których należy unikać w trakcie procesu uczenia się-nauczania. Wydaje się, że Bernsztejn nie docenił roli piątego z przedstawionych w jego teorii poziomów: poziomu E, czyli w pełni korowego poziomu przekształceń symbolicznych. Głównie na tym poziomie przebiega właściwe przede wszystkim człowiekowi myślenie abstrakcyjne. Oprócz zdolności do operowania symbolami (słowami), druga podstawą myślenia abstrakcyjnego jest postrzeganie czasu jako uniwersalnego czynnika porządkującego kolejność zdarzeń. Jak się wydaje, licząca sobie ponad pół wieku teoria Bernsztejna może stanowić bardzo dobrą podstawę uporządkowania całej współczesnej nauki o sterowaniu ruchami i uczeniu się ich przez istoty żywe.

 

Motto: Mistrza cechuje swoboda (zasłyszane)

 

Wstęp

 

Dzieło Nikołaja Aleksandrowicz Bernsztejna „О ловкости и её развитии” („O zręczności i jej rozwoju”), niemal cudem uratowane przed zniszczeniem i po raz pierwszy wydane już po śmierci Autora, w roku 1991, oprócz oryginalnej teorii sterowania ruchami zawiera też szczegółowy opis przyswajania nawyków i umiejętności czuciowo-ruchowych, czyli procesu uczenia się ruchów. Zagadnieniom tym poświęca Autor esej szósty i następne swego dzieła. Oprócz opisu samego procesu uczenia się prostych i złożonych czynności czuciowo-ruchowych zwraca też uwagę na błędy, których należy unikać.

Praca, choć liczy już sobie ponad pół wieku, zasługuje na większą uwagę w kręgach uczonych zajmujących się uczeniem i nauczaniem czynności czuciowo-ruchowych. W Rosji została po raz pierwszy wydana dopiero w 1991 roku, a jej angielskie tłumaczenie, dokonane przez Marka Latasha, ukazało się w 1996 roku. Należy zatem sądzić, że właśnie dlatego nie wykorzystano teorii Bernsztejna jako podstawy uporządkowania współczesnej nauki o sterowaniu ruchami i uczeniu się ich, do czego – jak się wydaje – znakomicie się nadaje. Ponadto nasza obecna wiedza jest znacznie szersza niż w czasach, gdy tworzył Bernsztejn, więc kontynuacja Jego sposobu myślenia może zapewne w znacznym stopniu przyczynić się do rozwoju naszej gałęzi nauki.

 

O ćwiczeniach i nawykach

 

Szósty esej dzieła N.A. Bernsztejna „O zręczności i jej rozwoju” nosi tytuł O ćwiczeniach i nawykach i składa się z rozdziałów zatytułowanych: Jak nie należy myśleć o nawyku? Jak zrodziła się wyćwiczalność? Czym jest nawyk ruchowy? Budowa nawyku ruchowego: A. Główny poziom sterowania i zasób ruchów; Budowa nawyku: B. Przejawy i zasób poprawek; Budowa nawyku: C. Podział tła; Budowa nawyku D: Automatyzacja ruchów; Budowa nawyku E: Harmonizacja współpracy poprawek tła; Budowa nawyku F: Ujednolicenie; Budowa nawyku G: Utrwalanie (stabilizacja). Autor zwraca uwagę na fakt, że w odróżnieniu od maszyn, które w miarę eksploatacji ulegają zużyciu, ustrój żywy wskutek wykorzystywania swoich możliwości staje się coraz doskonalszy. Tę jego cechę określa mianem wyćwiczalności (упражняемость). Kiedy człowiek odkrył to zjawisko, zaczął je wykorzystywać tresując różne zwierzęta. Sam również podlega jego oddziaływaniu: biegaczowi rozrastają się mięśnie nóg, kowalowi – mięśnie rąk itp. Jednym z jego skutków może być odruch warunkowy, wykryty i opisany przez I.P. Pawłowa. Różni się on jednak znacznie od nawyku czuciowo-ruchowego. Przede wszystkim odruch warunkowy jest przyswajany biernie, nawyk zaś – czynnie. Istota żywa nie poddaje się biernie potokowi bodźców zewnętrznych, lecz czynnie je „łowi”. Nie przypomina to w niczym laboratoryjnego psa, który nie uczestniczy czynnie w doświadczeniach, lecz jest im poddawany, czyli tresowany. Ukształtowanie odruchu warunkowego wymaga bardzo wielu powtórzeń. Zwierzę, które nabywałoby nowe umiejętności jedynie w toku takiego procesu, nie miałoby większych szans w walce o przeżycie. Z doświadczenia wiemy, że pies, koń czy małpa – nie mówiąc o człowieku – wiele zapamiętuje już po jednokrotnym doświadczeniu. Pomija jednak bodźce, które uznaje za nieważne, a zapamiętuje jedynie te, które go szczególnie interesują. Właśnie to zjawisko stanowi podstawę kształ- towania nawyków czuciowo-ruchowych. Fakt, że proces ten jest również dość czasochłonny sprawił, że początkowo mylono odruch warunkowy z nawykiem czuciowo-ruchowym. W przypadku nawyku czuciowo-ruchowego sens wielokrotnego powtarzania polega na stawianiu danego człowieka (lub zwierzęcia) przed koniecznością rozwiązania tego samego zadania ruchowego, by znaleźć najlepsze sposoby takiego rozwiązania. Konieczne jest więc nabranie doświadczenia i wyczuleniu na te bodź- ce, które są niezbędne do wprowadzenia poprawek czuciowych przy wykonywaniu określonego ruchu. Umożliwi to sprawne wykonanie zadania ruchowego w sytuacji, która ulega nieoczekiwanej zmianie. Natomiast w przypadku odruchu warunkowego celem jest ukształtowanie zawsze tej samej odpowiedzi na ściśle określony bodziec.

W toku ewolucji okazało się, że w walce o przetrwanie od coraz większej złożoności i dokładności ruchów ważniejsza była zdolność do rozwiązywania zadań niespodziewanych i nieprzewidzianych. Najprostsze istoty żywe nie miały jednak ani pamięci, ani wyobraźni, ani zręczności, niezbędnych do poradzenia sobie w jakiejś niezwykłej sytuacji. Stanowiło to nowe wyzwanie, więc powstawanie nowych tworów w mózgu skutkowało ukształtowaniem coraz większej wyćwiczalności. Im wyższy poziom budowy ruchów, tym bardziej złożone zadania można z przy jego użyciu rozwiązywać, tym bardziej giętkie są związane z nim nawyki czuciowo-ruchowe, tym większe są ich możliwości dostosowania, tym bardziej są plastyczne – a więc cechują się większą wyćwiczalnością. Potwierdza to rozwój istot żywych na Ziemi. Meduzę, ślimaka czy polipa koralowego nie sposób nauczyć czegokolwiek. To samo dotyczy znacznie wyżej rozwiniętych stawonogów – owadów, pajęczaków i raków. Wyćwiczalność pojawia się dopiero u kręgowców i jest tym wyższa, im wyżej rozwinięta jest dana istota. U ryb, u których najwyższym organem sterowania jest gałka blada (pallidum) można z trudem ukształtować jakieś odruchy warunkowe, ale nie można tych zwierząt wytresować. To samo dotyczy gadów. Można już natomiast tresować ptaki, w których mózgu znajduje się i prążkowie, i kora mózgowa. Jednakże ptaki nie radzą sobie w sytuacjach nowych i niespodziewanych. Można u nich ukształ- tować nawyki jednorodne, ale więcej nie potrafią.

U ssaków można zaobserwować pewną prawidłowość: im lepiej rozwinięty mózg, tym wyższa wyćwiczalność i zdolność do radzenia sobie w sytuacjach nieprzewidzianych. Wyćwiczalność jest więc zjawiskiem stosunkowo młodym (w skali ewolucji), a według niektórych poglądów jej „młodszą siostrą” jest zręczność. Zdolność do sprytnego wychodzenia z nieznanych wcześniej sytuacji i szybkiego budowanie nowych kombinacji ruchowych pojawiła się później niż zwykła wyćwiczalność i wymagała bardziej złożonej budowy mózgu. Stanowi niezbędny składnik pojęcia „zręczność ruchowa”. Powtórzmy z naciskiem już cytowane stwierdzenie Bernsztejna (s. 208): pojęcia „zręczność” (ловкость) nie należy jednak mylić z pojęciem „zwinność” (проворство). To drugie oznacza szybkie ruchy, które można obserwować u wielu niezbyt rozwiniętych zwierząt – ryb, jaszczurek czy węży. Jednakże prawdziwą zręczność posiadły dopiero ptaki, a najwyżej rozwinęła się ona u ssaków.

U ryb, płazów i gadów najwyższym poziomem sterowania jest poziom synergii mięśniowych B, a zarazem nie cechują się one żadną wyćwiczalnością. Czy oznacza to, że u człowieka – który sterowanie ruchami na poziomie B odziedziczył wszak po tych właśnie stworzeniach – synergie mięśniowe są również niewyćwiczalne? Nie, u człowieka można kształtować sterowanie na każdym poziomie, przy tym im wyższy jest poziom, tym bardziej jest podatny na kształtowanie wskutek ćwiczeń. Jest to stwierdzenie niezwykle ważne dla praktyki pedagogicznej, gdyż ustalenie, który poziom sterowania jest główny dla danego ruchu, określa zarazem możliwości jego kształtowania, czyli wyćwiczalność.

Niemniej u człowieka również niższe poziomy sterowania cechują się znacznie wyższą wyćwiczalnością niż u jego praprzodków, gdyż ogólne kierownictwo nad ruchami sprawuje u niego wysoko rozwinięta kora ruchowa. Właśnie ona określa bowiem wymagania dla niższych poziomów sterowania i wymusza na nich tworzenie odpowiedniego tła. W stosunku do poziomu B funkcję „wymagającego klienta” może również spełniać poziom C. Zacytujmy zdanie Bernsztejna:

 

Można powiedzieć, że kora półkul mózgowych znalazła odpowiedni język, zrozumiały dla starszych, niższych poziomów budowy ruchów i za pośrednictwem tego języka zdołała znacznie podwyższyć u człowieka ich wyćwiczalność”.

 

Z powodu ogromnego nadmiaru stopni swobody nie można z góry ułożyć takiego zestawu podniet ruchowych, który zapewniłby wykonanie pożądanego ruchu. By to osiągnąć, konieczne jest stałe śledzenie przebiegu ruchu i wprowadzanie bieżących poprawek czuciowych. Dlatego w trakcie powtarzania tej samej czynności zestawy podniet ruchowych będą się różniły. Kolejne kroki doświadczonego biegacza są jednakowe nie dlatego, że identyczne są zestawy podniet ruchowych, lecz dlatego, że doskonale wykorzystuje on poprawki czuciowe. Nawyk czuciowo-ruchowy nie może więc być po prostu zwykłym przepisem na określony zestaw ruchów, odbity niczym pieczątka w ruchowych ośrodkach mózgu. Podobnie ma się sprawa z czuciem: tu też nie ma sztywnego wzorca powiązanego z danym nawykiem. Dlatego nawyk czuciowo-ruchowy – to swoista umiejętność rozwiązywania zadań ruchowych określonego rodzaju. W celu ukształtowania należy go wielokrotnie przećwiczyć, by poznać wszelkie możliwe odchylenia i doświadczyć tych odczuć, które będą stanowiły podstawę poprawek czuciowych tego właśnie nawyku.

Dawne pojęcia o nawykach zawierały dwa podstawowe błędy. Pierwszy – to pogląd, że nawyk jest wpajany w ośrodkowy układ nerwowy bez czynnego udziału tegoż układu. Dziś wiemy, że jest wprost przeciwnie: układ nerwowy nie poddaje się biernie owemu wpajaniu, lecz czynnie przyswaja sobie taki nawyk, a ćwiczenie – to czynne budowanie. Drugi błędny pogląd – to przeświadczenie, że nawyk równomiernie „wnika” do ośrodkowego układu nerwowego stopniowo, niczym powoli wbijany gwóźdź. Dziś wiemy, że przyswajanie nawyku to wieloetapowy proces, którego poszczególne fazy znacznie różnią się między sobą. Podczas tworzenia nawyku trzeba przejść je wszystkie po kolei, nie opuszczając żadnej. Sam nawyk też nie jest jednorodny: ma swój główny poziom sterujący i poziomy tła, główne składniki, różne automatyzmy, poprawki i przekodowania – czyli wszystko, o czym była mowa wcześniej w książce. Proces kształtowania nawyku prześledzimy na dwóch przykładach: jazdy na rowerze i skoku o tyczce.

W pierwszej fazie przyswajania nowego nawyku należy postawić pytanie: jaki jest jego poziom sterujący? U człowieka dorosłego niemal zawsze jest to poziom D. Jest to u człowieka dojrzałego poziom główny nawet w przypadku nawyków, których „właściwy” poziom sterujący jest inny. Jeżeli na przykład zaczniemy uczyć pływania – w którym poziomem głównym jest poziom C – człowieka dorosłego, z dobrze rozwiniętym układem piramidowym, to rozpocznie on sterowanie z poziomu D, by dopiero potem przełączyć je na poziom C. Jak wynika z do- świadczenia, takie przełączenie poziomu głównego jest zawsze zabiegiem trudnym (w odróżnieniu od przełączania poziomów tła). Dlatego łatwiej uczyć pływania dziecko, u którego poziom C jest głównym poziomem sterowania ruchami, niż dorosłego, który zarządza swoimi ruchami już z poziomu D. Problem drugiej fazy przyswajania nawyku – to określenie jego zestawu ruchów. Określenie głównego poziomu sterowania nie jest czasochłonne, więc właściwe przyswajanie nawyku zaczyna się właśnie w niej. Należy wtedy ustalić zestaw ruchów i ich połączenie; w sporcie określa się to często mianem stylu. Ważne są i pojedyncze ruchy-ogniwa nawyku, i ich cały zestaw. Istotną rolę odgrywa pokaz. W przypadku samouków niełatwe jest samo wynalezienie odpowiednich ruchów; tę trudność łatwiej pokonać z trenerem. Nawyki bywają jednak bardzo złożone, na sposób ich wykonania w znacznym stopniu wpływają osobiste cechy i zdolności danego człowieka.

W czasie realizacji nawyku pojawia się potrzeba postrzegania bodźców czuciowych i tworzenia na ich podstawie odpowiednich poprawek do podniet ruchowych. Już w dzieciństwie człowiek opanowuje bardzo wiele nawyków, których głównym poziomem sterowania jest poziom C. W trakcie przyswajania nawyku ćwiczy się nie sam narząd wykonawczy, ale określony zakres czynności tego narządu, co nie pozostaje bez wpływu na już przyswojone inne, podobne nawyki. Trudności w opanowaniu nawyku, którego zestaw ruchów wydaje się prosty i oczywisty, wynikają z konieczności wypracowania nie tylko odpowiednich poprawek, ale również „przekodowania”, dzięki któremu można „wyjaśnić” mięśniom, jak mają działać. Dlatego w trzeciej fazie przyswajania nawyku należy dokonać jak najwięcej powtórzeń, by można było „wczuć się” w dane działanie, gdy przyjdzie je wykonywać w różnych okolicznościach. Wtedy bowiem ujawniają się odczucia i doznania zmysłowe stanowiące podstawę wypracowania odpowiednich poprawek czuciowych. Trzeba określić, co trzeba poprawić, czym i jaki rodzaj odczuwania będzie najwłaściwszy, by jak najsprawniej dokonać odpowiedniej poprawki. Ważne jest też, w gestii którego z poziomów tła znajduje się ten instrument, który w danym momencie jest najbardziej potrzebny. Z czasem tworzy się niezbędne automatyzmy (kształtuje nawyki), czyli sprowadza określone ruchy lub zestawy ruchów na niższy poziom sterowania (najczęściej poziom synergii B) . Na przykład początkowo ruch palców pianista kontroluje wzrokiem (najważniejszym zmysłem kontrolnym poziomu C), później zaś – za pomocą czucia proprioceptywnego, odpowiadającego poziomowi B. Niekiedy odkrycie właściwej poprawki czuciowej odbywa się, po licznych bezowocnych próbach, nagłym skokiem. Tak się często dzieje np. podczas nauki jazdy na rowerze. Inną znamienną cechą takiego nawyku jest to, że nie zapomina się go już nigdy.

Wspomniany nagły skok, charakterystyczny dla tej grupy nawyków, jest przejawem nagłego „dostrojenia” poprawki z poziomu tła, która warunkuje sukces danego ruchu. Ponieważ są to poprawki czuciowe, więc żadnym sposobem nie da się ich wytłumaczyć uczącemu się teoretycznie. Ważnym zjawiskiem w opanowywaniu nawyku jest „rozdzielenie” poszczególnych automatyzmów między odpowiednie dla nich poziomy sterowania (poziomy tła). Stanowi to główną treść czwartej fazy opanowywania nawyku czuciowo-ruchowego. Polega ona na automatyzacji poszczególnych części nawyku, czyli przełączenia ich sterowania na najniższy poziom, na jakim może się to odbywać. Dzięki temu wprowadzanie odpowiednich poprawek odbywa się w tle (to właśnie stanowi istotę automatyzmu, gdyż nie wymaga on skupiania uwagi), a każda z owych poprawek trafia na ten poziom sterowania, który jest dla niej najbardziej odpowiedni. Rzecz w tym, że w każdym ruchu człowieka, prostym i złożonym, pełnym głębokiego sensu i dostępnym nawet żabie, postrzega się tylko to, czym steruje główny poziom tego właśnie ruchu. Nasze postrzeganie jest bowiem zbudowane niczym reflektor, niezdolny do oświetlenia niczego poza poziomem sterującym danego ruchu. Dlatego poprawki z poziomów tła umykają naszej świadomości: to właśnie stanowi cel i sens procesu automatyzacji. Nie oznacza to jednak, że automatyzmy są sztywne i niezmienne; przeciwnie, niekiedy bywają bardzo giętkie. Znakomicie odciążają jednak uwagę, niezbędną do kontrolowania przebiegu ruchu na poziomie głównym. Niekiedy jednak składnikami jakiegoś nawyku są inne nawyki, z niższych poziomów. Bywa, że chcąc opanować nawyk główny trzeba najpierw ukształtować nawyki podrzędne, a nie jedynie „uruchomić” nawyki już wypracowane. Na przykład w przypadku skoku w dal należy przekształcić dawno opanowany bieg w rozbieg, natomiast w tenisie, piłce nożnej itp. bieg staje się czynnością tła. Nawyk już wypracowany jest zwykle częścią jakiejś innej całości i wykorzystanie go w innym celu niż ten, dla którego został wypracowany, nosi nazwę przenoszenia (transferu) nawyków. Żadne automatyzmy nie mogą mieć samodzielnego znaczenia i samodzielnego pochodzenia; pod względem czynnościowym to właśnie różni je od nawyków. Proces ten był – i nadal pozostaje – dość zagadkowy. Często bowiem nie ma przenoszenia nawyków między ruchami podobnymi, jest natomiast – między pozornie zupełnie niepodobnymi. Może to wynikać z faktu, że tam, gdzie obserwuje się przenoszenie nawyków, mamy do czynienia nie z podobieństwem ruchów, lecz z podobieństwem poprawek czuciowych. Takie podobieństwo istnieje np. między jazdą na rowerze i jazdą na łyżwach. W obu przypadkach kluczem jest konieczność utrzymania równowagi na wąskiej podporze. W tak różnych, jak by się wydawało, dziedzinach jak strzelectwo i jazda figurowa na łyżwach, istnieją duże podobieństwa: konieczność dobrej oceny odległości, dokładności ruchów i bezbłędnego wyboru odpowiedniej chwili działania.

Przenoszenie wprawy zachodzi nie tylko między nawykami, ale również między poszczególnymi narządami (np. między dwiema rękami). Tego rodzaju przenoszenie jest bardzo bliskie wspominanej już przełączalności. Przenoszenie nawyku bywa jednak niekiedy zjawiskiem niekorzystnym, jeśli powoduje uruchomienie istniejących już automatyzmów nieprzydatnych w danej czynności.

Warto wspomnieć, że te niezwykle ważne w treningu sportowym zagadnienia szczegółowo opisał Z. Czajkowski. Wyróżnił trzy przypadki:

  • przenoszenie wprawy dodatnie, gdy opanowanie jakiegoś nawyku ułatwia przyswojenie innego nawyku,

  • przenoszenie wprawy ujemne, gdy opanowanie jakiegoś nawyku utrudnia przyswojenie innego nawyku,

  • przenoszenie wprawy obojętne, gdy opanowanie jakiegoś nawyku nie ma wpływu na przyswojenie innego nawyku.

Po określeniu głównego poziomu, określeniu poprawek czuciowych i podziale ról między poszczególne poziomy tła przychodzi czas na automatyzację ruchów. Jest to ważny proces omawianej czwartej fazy kształtowania nawyku. Polega na tworzeniu nowych automatyzmów tła i przełączaniu poprawek ruchów na najniższe z możliwych poziomy sterowania. Należy przypomnieć powiązanie poziomu „zamawiającego” jakiś automatyzm i poziomu „wykonującego” ten automatyzm. Jak już była o tym mowa, u dorosłego tym „zamawiającym” jest niemal zawsze poziom D, a „zamówienia” przechodzą przez korę przedruchową. Początkowo kształtowaną właśnie część ruchu zgrubnie kontrolują poprawki z poziomu głównego dopóty, dopóki odpowiednie poprawki tworzone na którymś z poziomów tła nie „okrzepną” i nie staną się zdolne do przejęcia tego zadania. Jak wynika z tego opisu, automatyzacja nie postępuje stopniowo, lecz zawsze pojawia się nagle, niczym olśnienie zwane niekiedy „efektem aha”. Ważną cechą automatyzacji jest też i to, że jej istota – przełączenie na niższy poziom sterowania – wiąże się z wykorzystywaniem poprawek innego rodzaju. Dlatego każdy skok automatyzacyjny powoduje nie tylko gwałtowną, wyraźną poprawę wykonania opanowywanego ruchu, ale również zmiany jakościowe w tym ruchu. Kiedy na przykład w przypadku koszenia trawy lub obróbki metalu kontrola przechodzi od wzroku do czucia mięśniowo-stawowego, będącego głównym składnikiem sterowania na poziomie B, natychmiast zmienia się jakość pracy. W wielu nawykach oznaką wypracowania automatyzmu jest właśnie rezygnacja z kontroli wzrokowej i przejęcie jej roli przez czucie mięśniowo-stawowe.

Piąta faza kształtowania nawyku czuciowo-ruchowego polega na zestrajaniu ze sobą poprawek dokonywanych w tle. W istocie omawiane fazy nie mają wyraźnych granic i przejścia między nimi są płynne, a niekiedy same te fazy nakładają się na siebie. Niemniej w ogólnych zarysach przedstawiany podział odpowiada rzeczywistym procesom.

Podstawowa trudność w zestrajaniu wszelkich składników nawyku wynika stąd, że ruchy wykonuje się zawsze z wykorzystaniem mięśni, kości i stawów. Istnieje więc sporo możliwości nakładania się i wzajemnego zaburzania (interferencji) starych automatyzmów i nowo tworzonych wzorców czuciowo-ruchowych. Swoistym problemem jest też „budzenie” starych, uśpionych i niemal zapomnianych automatyzmów. Przykładem niech będzie jazda na rowerze. Poziom napięcia mięśniowego A zapewnia właściwy uchwyt kierownicy, a podpoziom C1 – reakcję na naciski kierownicy wskutek pochyleń roweru na boki. Nieuchronnie musi dochodzić do konfliktów między silnym chwytem (poziom A) a koniecznością miękkiej, płynnej reakcji (poziom C1); prędzej czy później oba te automatyzmy ulegają zestrojeniu. Podobny konflikt może pojawić się między podpoziomem C1 (skręty kierownicą, by utrzymać równowagę) i podpoziomem C2 (skręty kierownicą, by dotrzeć do celu). Innym przykładem może być czynność wyprowadzania samochodu z poślizgu. Ruchy kierownicą muszą być wówczas szybkie i zdecydowane, natomiast pedały gazu i hamulca trzeba naciskać delikatnie i z dużym wyczuciem.

Nie zawsze jesteśmy w stanie dokładnie określić, jakimi składnikami zarządzają jakie poziomy sterowania, wszystkie one muszą jednak wspólnie – jak to określił Bernsztejn – „ujeździć tego samego, kostno-mięśniowego konia”. Proces zestrajania czynności poszczególnych poziomów sterowania nie przebiega płynnie, lecz miewa niekiedy dłuższe okresy zatrzymania, a nawet pogorszenia. Dobry pedagog podtrzymuje wówczas na duchu uczącego się gdyż wie, że po takim „zastoju” nastąpi jakościowy skok ku lepszemu. Dlatego opisywane „zastoje” należałoby nazwać raczej „twórczymi przerwami”, gdyż zawsze następuje po nich kolejny skok automatyzacyjny (aczkolwiek nie każdy taki skok musi być poprzedzony zastojem). Każdy zastój czy nawet spadek świadczy o zmaganiach jakichś poziomów tła, na których zakończenie trzeba nieco czasu. Zwiększenie nasilenia treningu wtedy, gdy następuje taka twórcza przerwa, może przynieść wielkie szkody. Jeśli bowiem będziemy zmuszali ośrodkowy układ nerwowy do wielokrotnego uruchamiania obu współzawodniczących właśnie ze sobą mechanizmów poprawek, to może się zdarzyć, że ów układ „pójdzie na kompromis”, czyli zyska na czasie kosztem jakości. Gdyby z grubsza podzielić poprawki, to podwyższające celność i dokładność osłabiają szybkość, a podwyższające szybkość – obniżają dokładność. W rezultacie ruchy okazują się i nie dość szybkie, i nie dość dokładne. Kiedy jednak taki wzorzec utrwali się, wówczas niezmiernie trudno go wykorzenić. Dlatego kształtowanie nawyków w okresie „twórczych przerw” wymaga bardzo wysokich kwalifikacji trenera.

Kolejnym procesem w toku kształtowania nawyków (faza szósta) jest ujednolicanie. Jak wiemy, pozorna jednolitość ruchów w nawykach wynika z wypracowania odpowiednich poprawek czuciowych. Wśród wielu możliwości wykonania danego ruchu jest jednak i mała grupa takich, które przebiegają zgodnie z działaniem sił reakcji. Dlatego właśnie tak niewiele jest stylów czynności sportowych: są to te wzorce, które cechują się dynamiczną stabilnością. Wskutek tworzenia nawyku utrwalony zostaje bowiem jeden z takich nielicznych, wygodnych wzorców, czego skutkiem jest ujednolicenie tegoż nawyku. Dynamiczna stabilność sprawia bowiem, że zmniejsza się „zapotrzebowanie” na poprawki czuciowe, gdyż o poprawność ruchu „dbają”, niejako samoczynnie, siły reakcji. Taki spadek zapotrzebowania na poprawki sportowcy nazywają rozluźnieniem i jest ono bardzo wysoko przez nich cenione. Chodzi tu nie o osłabienie mięśni, lecz o obniżenie natężenia uwagi niezbędnej do sprawnego (zręcznego) wykonania danej czynności; właśnie to zjawisko (w sferze ruchów) opisuje motto niniejszego opracowania: Mistrza cechuje swoboda. Ponieważ powtarzane są te czynności, które dana osoba wykonuje najsprawniej, więc właśnie one są zapamiętywane. Jest to przejaw działania sformułowanego przez E.L. Thorndike’a „prawa skutku” (Law of Effect),. Ujednolicenie nawyku jest więc niezbędnym warunkiem uzyskania dokładności i celności.

Ostatnia, siódma faza kształtowania nawyku – to jego utrwalenie. Zwykle przebiega równocześnie z ujednolicaniem, ale jej treść i zadania są odmienne. Wskutek wprowadzenia zaburzenia w toku wykonywania nawyku może nastąpić pogorszenie jego jakości w wyniku utraty istniejącej już wcześniej automatyzacji. Bernsztejn określa to zjawisko mianem „deautomatyzacji”. Dzieje się tak w przypadku nawyków co prawda już ukształtowanych, ale jeszcze niedostatecznie utrwalonych.

Czynniki zaburzające można z grubsza podzielić na trzy grupy. Pierwsza i druga – to pomniejsze zaburzenia wewnątrz- i zewnątrzpochodne. Do pierwszych zaliczymy zmęczenie, ból głowy, poważne kłopoty itp., do drugich – głośny hałas, chłód, uderzenia, wstrząsy mózgu itp. Dobrze ukształtowany i utrwalony nawyk radzi sobie jednak z takimi problemami. Do trzeciej grupy należą zaburzenia zupełnie innego rodzaju: utrudnienia tkwiące w samym zadaniu ruchowym. Poprawne wykonanie nawyku, wbrew zaburzeniom, może po części wynikać z samoczynnego stabilizowania go przez siły reakcji. Niekiedy jednak wymaga to licznych poprawek czuciowych, zwykle w końcowej fazie opanowywania nawyku, w celu zdobycia znacznego doświadczenia. Tylko bowiem wskutek wielkiej wprawy zaburzenia nie powodują deautomatyzacji. Warto w tym miejscu dosłownie zacytować Bernsztejna:

 

Każdy z poziomów budowy ruchów ma swoje cechy i sposoby działania. W walce z zaburzeniami każdy z nich przejawia się na swój sposób. Głównym orężem poziomu synergii mięśniowo-stawowych B jest ujednolicenie, czyli wypracowanie dynamicznie stabilnych postaci ruchu. Skłonność poziomu B do stabilnych, ujednoliconych wzorców ruchów fizjologowie mózgu zauważyli już dawno. Jednakże wyjaśniali ją niewłaściwie – hipotezą, że w ośrodkach ruchowych mózgu znajdują się szablony czy wzorce wszystkich automatyzmów. Dziś wiemy, jak działają naprawdę i potrafimy zrozumieć, że w znanych nam granicach te stabilności mogą z powodzeniem radzić sobie z utrudniającymi wykonanie nawyku zaburzeniami: śliskością czy grząskością bieżni dla biegacza, zalewającą twarz falę dla pływaka, puchem śnieżnym dla narciarza itp. Przy poważniejszych zaburzeniach taka bierna „samoobrona nawyku” nie jest już skuteczna i trzeba uciekać się do leżących wyżej, zapewniających wyższą giętkość poziomów sterowania. Konieczne jest tu zaangażowanie kory mózgu.”

 

Główną bronią przeciw zaburzeniom, którą dysponują poziomy D i C, są przełączenia sterowania na niższe poziomy. W drugiej połowie procesu kształtowania nawyku następuje „wyczuwanie” wszystkich możliwych okoliczności jego wykonania. Bardzo ważne jest wówczas wcześniejsze zaznajomienie uczącego się z różnymi możliwymi sytuacjami. W pierwszym okresie przyswajania nawyku mogłoby ono okazać się niebezpieczne i zaburzać tok jego przyswajania i wykonania. Kiedy zaś nawyk jest już przyswojony – przeciwnie, takie teoretyczne przygotowanie jest wręcz pożądane. Rzecz nie polega bowiem na tym, by zaznajomić uczącego się z jak największą liczbą możliwych sytuacji, lecz by wykształcić u niego swoistą pomysłowość (inteligencję ruchową) na głównych poziomach sterowania. Taka inteligencja, podatna na przenoszenie, jest główną podstawą zręczności. Wyćwiczalność jest umiejętnością wyćwiczalną, podobnie jak niemal wszystkie inne umiejętności korowych układów mózgu. Wśród nich również inteligencja ruchowa, która zabezpiecza wypracowany nawyk ruchowy przed zaburzeniami i deautomatyzacją, nakładając nań ostatni szlif – zręczność.

Deautomatyzację mogą jednak powodować przełączenia sterowania na nieodpowiedni poziom. Ponownie zacytujmy samego Mistrza Bernsztejna (s. 238):

 

Wiemy, że postrzeganie jest zawsze domeną głównego poziomu sterowania danego ruchu. Wszystko to, co dzieje się na poziomach tła – automatyzmy i tła wspomagające – dzieje się poza jego granicami. Dlatego skupienie uwagi na tym czy innym mechanizmie tła oznacza niemal nieuchronnie uczynienie głównym poziomem sterowania tego, na którym właśnie skupiliśmy uwagę – czyli dokonanie przełączenia zaburzającego.”

 

Na czym zatem należy skupiać uwagę w końcowych fazach kształtowania nawyku? Odpowiedź jest prosta: na głównym poziomie sterowania, czyli na tym, jak rozwiązać dane zadanie ruchowe. Takie dążenie naprowadzi wykonującego na podstawowe, najważniejsze poprawki czuciowe całego ruchu. Kolarz powinien zatem myśleć o celu jazdy, a nie o pedałowaniu, czyli o zadaniu, a nie o sposobie jego wykonania.

Znacznie bardziej brzemienny niepożądanymi doraźnymi skutkami bywa drugi przypadek, przeciwny do właśnie omówionego. Jeśli ruch jest sterowany z właściwego poziomu, to przełączenie uwagi na jego automatyzmy i szczegóły tła w najlepszym przypadku powoduje czasową deautomatyzację, którą jednak nietrudno potem przywrócić.

Zauważmy, że treść tego akapitu dokładnie pokrywa się z treścią prawa Blissa-Bodera. Bernsztejn przytacza przykład z „Anny Kareniny” Tołstoja, gdy arystokrata Lewin zajmuje się koszeniem wraz z innymi żeńcami. Na gładkiej powierzchni kosi równie dobrze jak chłop Tit. Kiedy jednak pojawiają się kopczyki, wówczas chłop bez wysiłku je wykasza, natomiast Lewin musi skupić na tej czynności swoją uwagę, co zaburza jej wykonanie. Podobny przykład podaje R.A. Schmidt, analizując finałowy pojedynek tenisowy Jany Novotnej i Steffi Graf w czasie turnieju w Wimbledonie w 1993 roku. W końcowej fazie, gdy Jana Novotna miała zwycięstwo już niemal w kieszeni, zbytnio skupiła się na wykonywaniu poszczególnych ruchów, by za wszelką cenę zwyciężyć. Skutkiem była deautomatyzacja i pogorszenie sprawności, co wykorzystała Graf i zwyciężyła w pojedynku. Chłop Tit nie dopuścił więc do deautomatyzacji, Jana Novotna – tak. Zdarza się jednak, że uczący się utrwali sterowanie jakiegoś nawyku z nieodpowiedniego dlań poziomu. Konieczne jest wówczas wykorzenienie tego nawyku i nauczenie go od nowa, co jest znacznie trudniejsze niż przyswojenie tego nawyku od podstaw. Zacytujmy Bernsztejna (s. 240):

 

Jeśli ćwiczący nauczył się ruchu pilnikiem jako prostego przesuwania drewnianą makietą w jedną i drugą stronę, jeśli pływak będzie uczył się odpowiednich ruchów leżąc na brzuchu na ławeczce i wymachując kończynami w powietrzu, to ich trud będzie daremny i kiedy przyjdzie im w praktyce wykorzystać swoje umiejętności, to wcześniejsze ćwiczenia nie przyniosą niczego oprócz deautomatyzacji.”

 

Na zakończenie tego eseju Autor zwraca uwagę na pewną sprzeczność w poglądach zwolenników teorii tworzenia określonego śladu danego nawyku w ośrodkowym układzie nerwowym14. Tworzenie takiego śladu mogłoby następować jedynie wówczas, gdyby wszystkie próby były identyczne. Jednakże celem ćwiczeń jest doskonalenie ruchu, są to więc powtórzenia bez powtórzeń. W istocie ważne jest bowiem nie środowisko rozwiązywania, ale proces rozwiązywania zadania ruchowego w zróżnicowanych środowiskach.

Ostatni, siódmy esej nosi tytuł Zręczność i jej właściwości i składa się z następujących rozdziałów: Co już wiemy o zręczności? Gdzie i w czym przejawia się zręczność? Co daje nam zręczność? Jak działa zręczność? Istota zręczności; Zręczność i pomysłowość; Zręczność i piękno; Jak rozwijała się zręczność?

We wcześniejszych esejach była mowa o sterowaniu ruchami, budowie ośrodkowego układu nerwowego i przyswajaniu nawyków, nie było natomiast dokładniejszego omówienia samej zręczności. Coś niecoś jednak o niej już wiadomo. Po pierwsze – nasze narządy ruchu są bardzo „nieposłuszne” i sterowanie nimi jest trudne, zarówno w części biernej (układ kostno-stawowy), jak i czynnej (mięśnie). W miarę rozwoju rośnie jednak zapotrzebowanie na zdolność do szybkiego rozwiązywania nieoczekiwanych zadań ruchowych (błyskawiczną zaradność ruchową, inteligencję ruchową15). Coraz bardziej potrzebna staje się więc zręczność ruchowa, którą Bernsztejn określa mianem „carycy sterowania ruchami”. Jest to zjawisko stosunkowo młode, znacznie młodsze nawet od wyćwiczalności.

Zręczność nie jest ani pojedynczym nawykiem, ani zbiorem nawyków. To zdolność określająca stosunek naszego układu nerwowego do nawyków. Od niej zależy, jak szybko ukształtuje się u człowieka nawyk czuciowo-ruchowy i jak doskonale go opanuje. Wyćwiczalność i zręczność są również wyćwiczalne, ale obie one są nadrzędne w stosunku do nawyków. Zręczność nie przenika jednak całej sfery ruchów, wszystkich jej poziomów, ale jest właściwością tylko najwyższego, korowego poziomu, a w niższych ma jedynie wsparcie tła. Ponieważ musi cechować się wyćwiczalnością i przełączalnością, obejmuje zawsze co najmniej dwa poziomy, które Bernsztejn porównał do jeźdźca i konia. Przyjmując taki model można podzielić zręczność na dwa rodzaje. Pierwszy – to taki, w którym poziomem głównym jest poziom pola przestrzennego C, a poziomem tła – poziom synergii B. Zgodnie z przyjętym przez Bernsztejna oznaczeniem jest to zręczność C/B, którą określa on mianem zręczności cielesnej. Natomiast zręczność, w której poziomem głównym jest poziom czynności – to zręczność rąk (przedmiotowa). U poszczególnych ludzi może się ona znacznie różnić jakościowo. Bywają osoby obdarzone dobrze rozwiniętym poziomem C2, gorzej – poziomem tła B. Niektórzy mają dobrze rozwinięte ruchy lokomocyjne (podpoziom C1) z tłem z poziomu B, ale nie radzą sobie z czynnościami ręcznymi. Inni mają silnie rozwinięty poziom B kosztem poziomu A; ich ruchy są składne i pełne wdzięku, ale wszystko leci im z rąk.

Zjawiska te znakomicie tłumaczy teoria poziomów sterowania. Jej potwierdzeniem jest fakt, że jednorodnemu rozwojowi podlegają całe poziomy. Jeśli dany człowiek znakomicie wykonuje jakiś ruch sterowany na poziomie B, to można z całą pewnością stwierdzić, że równie dobrze będzie wykonywał i inne ruchy sterowane z poziomu synergii stawowo-mięśniowych. Ta sama zasada dotyczy również zręczności. Jeśli dana osoba dobrze radzi sobie z jakimiś zadaniami typu D/C1 , to możemy niemal z całkowitą pewnością przewidywać, że równie zręcznie rozwiąże i inne zadania z tej samej grupy. Można więc mówić o rozmaitych rodzajach zręczności.

Jedno z ważnych pytań o naturę zręczności brzmi: Gdzie i w czym przejawia się zręczność? Otóż tkwi ona nie w samych tylko ruchach, lecz ujawnia się dopiero w zmiennym środowisku, stwarzającym sytuacje niespodziewane. Trudno więc nazwać „zręcznym” sportowca znakomicie biegnącego po bieżni, od startu do mety. Zręcznością musi natomiast wykazać się żołnierz na polu walki, biegnący na wyznaczoną pozycję bojową i wykorzystują- cy przy tym wszelkie osłony terenowe. Następne z podstawowych pytań dotyczących zręczności, to Co nam daje zręczność? Jakie cele dzięki niej osiągamy? Przypomnijmy, że zręczność – to gotowość do sprawnego wykonania danego zadania ruchowego. Potrzebna jest w sytuacjach, gdy istnieją trudności, by móc je pokonać. Ruchy zręczne – to ruchy dokładne, a więc dobrze wykorzystujące poprawki czuciowe. Dokładność wymaga umieszczenia każdego składnika nawyku ruchowego na odpowiednim poziomie sterowania oraz wyczulenia na bodźce istotne dla danego nawyku (a zarazem pomijania nieistotnych). Jest też wyćwiczalna i podlega zjawisku przenoszenia wprawy.

Wróćmy zatem do pytania, co daje zręczność. Po pierwsze – szybkość. Bernsztejn rozróżnia tu dwa jej rodzaje: szybkość wykonywania i szybkość osią- gania skutku. Wyobraźmy sobie człowieka pracowicie przepisującego na maszynie do pisania ten sam tekst w sposób bardzo zwinny, z wielką szybkością wykonywania. Załóżmy, że mimo swej wprawy nie zdoła w ciągu jednego dnia przepisać więcej niż trzy kopie danego tekstu. Wyobraźmy sobie też, że w tym samym pokoju stoi komputer z drukarką. Inny człowiek, nie tak zwinny i wprawny, przepisze tekst raz na komputerze, a następnie wydrukuje go w dziesiątkach kopii. W jego przypadku szybkość osiągania skutku będzie znacznie większa. Bez żadnego ryzyka można stwierdzić, że dla zręczności ważniejsza jest szybkość osiągania skutku niż szybkość wykonywania zadania. Stanowi to treść popularnego przysłowia „co nagle, to po diable”. Dlaczego zatem ruchy szybkie, nerwowe wcale nie kojarzą się nam ze zręcznością, natomiast spokojne, płynne (przysłowiowe „długie ruchy zawodowca”) – tak? W pierwszym przypadku mamy bowiem do czynienia z wieloma ruchami niepotrzebnymi, powodującymi bezużyteczny wydatek energii i – co gorsza – konieczność zbytecznego skupienia uwagi, wskutek czego zubożeniu ulegają te zasoby energii i uwagi, które można przeznaczyć na wykonanie „właściwego” nawyku. Dlatego człowiek zręczny potrafi szybko osiągnąć pożądany skutek wykonując ruchy dokładnie o takiej szybkości, jaka jest w danej sytuacji najwłaściwsza – nie zbyt wolno, ale też nie zbyt szybko. Zręczność może zatem niekiedy wymagać powolnego wykonania danego nawyku; w danej sytuacji powolność wykonania może być bowiem warunkiem szybkości osiągnięcia skutku. Na tę szybkość składają się trzy czynniki:

  • szybkość odnalezienia właściwego rozwiązania danego zadania ruchowego,

  • szybkość podejmowania decyzji,

  • zborność ruchów.

Kolejne pytanie brzmi: Jak działa zręczność? Dotychczas przeanalizowano zagadnienie, jakie warunki powinien spełniać skutek czynności i ruchów zręcznych. Ponadto powinny one rozwiązywać dane zadanie ruchowe poprawnie, to znaczy właściwie i dokładnie, a przy tym szybko i zbornie. Jakie są więc zręczne ruchy i czynności? Odpowiedź brzmi: rozumne i oszczędne. Nie należy strzelać z armat do wróbli, choć i w ten sposób można osiągnąć zamierzony skutek. W sprincie chodzi o jak najszybsze pokonanie krótkiego dystansu, „danie z siebie wszystkiego” w jednym nieledwie wybuchowym akcie ruchowym. Natomiast bieg na średnie czy długie dystanse wymaga przemyślanego rozłożenia sił, a nie tylko pędzenia co sił w nogach. Ruchy powinny być racjonalne i poprawne. Określenie „racjonalne” dotyczy samego ruchu i oznacza, że wykonuje się go tak, jak należy. Natomiast określenie „poprawne” dotyczy skutku ruchu i oznacza, że wykonuje się to, co należy. Racjonalność ma dwie strony: jakościową (celowość ruchów) i ilościową (oszczędność ruchów).

Co się tyczy ruchów przypisanych do poziomu pola przestrzennego C, dawno już wypracowano najbardziej celowe zasady kształtowania nawyku w zakresie zasobu ruchów. Gorzej ma się sprawa z poprawkami czuciowymi, określającymi wewnętrzną strukturę ruchów, których nie można równie łatwo opisać słownie. Zacytujmy Bernsztejna:

 

W tym miejscu niezbędna jest w pełni świadoma, przemyślana praca ucznia rozpoczynającego przyswajanie nawyku ruchowego. Jeśli nie zajmie się biernym wkuwaniem, myśląc o kimś zupełnie innym niż on sam, jeśli nie zacznie bezowocnie naśladować jakiegoś swojego ideału, od którego różni się budową i ciała, i układu nerwowego – to postąpi rozumnie.”

 

Ten cytat należałoby zadedykować zwolennikom straszącej jeszcze w teorii sportu prymitywnej protezy intelektualnej, upiornego widma zwanego „modelem mistrza”. Jak wynika z rozważań Bernsztejna, przywoływanie go przypomina niekiedy używanie młota, łomu i przecinaka w sytuacji, gdy należałoby sięgnąć po rachunek różniczkowy, mikroskop skaningowy i laser półprzewodnikowy. Na zakończenie tej części rozważań warto przytoczyć dosłownie jeszcze jedną wypowiedź Nikołaja Aleksandrowicza:

 

Co się tyczy ekonomii ruchu, nie ulega wątpliwości, że spośród dwóch ruchów bardziej zręczny jest ten, który prowadzi do celu z mniejszą utratą energii. Z obserwacji wynika, że taka oszczędność zostaje wypracowana głównie w późniejszych fazach końcowego „szlifowania” nawyku ruchowego, wraz z jego ujednolicaniem. Chodzi nie tylko o to, aby nie tracić niepotrzebnie energii w czasie płynnego i spokojnego toku ruchu. Główna trudność polega na tym, żeby przy jakichkolwiek nagłych przełączeniach i dostosowaniach, które zawsze stanowią kamień probierczy zręczności, mieć do dyspozycji metodę nie tylko prowadzącą do celu, ale również dostosowaną do sił wykonującego. Na przykład w warunkach bojowych każda najmniejsza nawet ilość niepotrzebnie wydatkowanej energii może się straszliwie zemścić. Młodość szczodrze szafuje siłami, które ma w nadmiarze; nie przypadkiem życiowa mądrość mówi, że zręczność gromadzi się latami. Jest w niej składnik rozumnego „skąpstwa”, które pozwala niekiedy starszemu, doświadczonemu fechtmistrzowi z zimną krwią „zagonić na śmierć” młodego, w gorącej wodzie kąpanego przeciwnika.”

 

Istotą zręczności jest spryt, umiejętność rozwiązania każdego zadania ruchowego. Spryt ma swoją stronę bierną i czynną. Bierna – to stałość ruchów bez względu na zewnątrzpochodne zaburzenia. Czynna – to umiejętność świadomego wprowadzania przez wykonującego zmian we wzorcu ruchu w celu lepszego dostosowania go do bieżącej sytuacji, czyli pomysłowość ruchowa. Obie one stanowią jądro zręczności. Można zatem zadać sobie pytanie, w jaki sposób osiąga się stabilność? Na poziomie tła B proces ten jest nierozerwalnie związany z ujednolicaniem ruchu i wykorzystaniem nie tylko sił czynnie rozwijanych przez wykonującego ruch, ale również sił reakcji środowiska. Ten poziom jest praktycznie pozbawiony pomysłowości i przełączalności. Przełączalność i giętkość narodziły się bowiem wraz z korą mózgową, istnieją zatem na poziomie C i – przede wszystkim – D, ale najsilniej ujawniają się wówczas, gdy służą zręczności.

Poziom pola przestrzennego C rozporządza dwoma rodzajami przełączalności: zasad ruchu i narządu wykonawczego. W przypadku poziomu B głównym źródłem bodźców stanowiących podstawę tworzenia poprawek czuciowych jest czucie głębokie (propriocepcja), w przypadku poziomu C – wzrok. Możemy dotrzeć do każdego punktu postrzeganej przez nas przestrzeni w różny sposób – stąd wynika olbrzymia przełączalność istniejąca na tym poziomie. Bernsztejn zwraca jednak uwagę na istnienie ruchów, które dziś określamy mianem „balistycznych”, w których nie da się wprowadzić jakichkolwiek poprawek, więc ich kształtowanie musi opierać się na przewidywaniu i stosowaniu z wyprzedzeniem odpowiednich poprawek czuciowo-ruchowych. Owo przewidywanie jest szczególnie ważne w sportach walki. „Siostrą” przewidywania jest natomiast pomysłowość ruchowa, stanowiąca niezmiernie ważny składnik zręczności, która potrafi niekiedy przekształcić w sukces nawet potknięcie. Biorąc pod uwagę wszystkie analizy, można określić zręczność następująco:

Zręczność jest zdolnością do poradzenia sobie w każdej sytuacji, czyli umiejętnością rozwiązania dowolnego zadania ruchowego:

  1. poprawnie (czyli właściwie i dokładnie),

  2. szybko (czyli bez niepotrzebnej zwłoki i zbornie),

  3. racjonalnie (czyli celowo i oszczędnie),

  4. sprytnie (czyli zwinnie i pomysłowo).

W potocznym przekonaniu nieodłącznymi cechami ruchu zręcznego są również harmonia i piękno. Bernsztejn nie zgadza się z tym poglądem, gdyż ocena piękna jest bardzo subiektywna i zmienna, a ono samo nie stanowi ważnego składnika zręczności. Z drugiej zaś strony piękno zawsze towarzyszy zręczności. Niedoskonałość języka, którym opisujemy zręczność, sprawia, że wszelkie podziały i oceny są względne. Oszczędność częściowo pokrywa się więc z szybkością, zwinność z pomysłowością, spryt z celowością i szybkością. Niemniej główne cechy zręczności są samoistne i niezależne. Żadna nie wynika z innej jako jej skutek. Inaczej rzecz ma się z pięknem. Jest to po prostu nieodłączny „produkt uboczny” zręczności.

Przeświadczenie, że w odróżnieniu od innych, wyćwiczalnych zdolności zręczność jest jedynie wrodzona, jest bez wątpienia błędne. Należy powiedzieć wyraźnie, że zręczność jest wyćwiczalna. Wiąże się ściśle z korą półkul mózgowych, a ta stosunkowo młoda tkanka szczególnie sprawnie „wchłania” w siebie doświadczenie życiowe. Zręczność jest też zdolnością złożoną i wymaga współpracy co najmniej dwóch różnych poziomów sterowania ruchami. Różni ludzie mogą w różnym stopniu rozwijać poszczególne rodzaje zręczności (cielesną i rąk). Rośnie ona w miarę przyswajania każdego nowego nawyku ruchowego, przy czym – co należy stale podkreślać – zręczność nie jest zdolnością samą w sobie i ujawnia się dopiero w działaniu w środowisku, w którym trzeba rozwiązać jakieś zadanie ruchowe. Zacytujmy ponownie Bernsztejna (s. 272):

 

Należy wiele robić, by umieć coś zrobić; trzeba wiele umieć, by móc uważać się za zręcznego.”

 

Od samego początku nauczania nawyku należy dbać o poprawność (właściwość i dokładność). W tym bowiem okresie powstają zręby ruchowej struktury nawyku i zostają wypracowane poprawki czuciowe. Jeśli na tym etapie popełni się błędy, to ich wykorzenienie będzie potem niezmiernie trudne. Lepiej poświęcić dziesięć minut solidnego pocenia się na przyswajanie poprawnego nawyku, niż dwie czy trzy godziny na próby byle jakie. Z drugiej strony praca nad doskonaleniem jakości nawyku nie kończy się nigdy, niemniej z czasem problemem staje się nie jak coś wykonać, lecz co wykonać; jak – robi się niejako samo.

Dokładność (tkwiąca na poziomie C2) przenosi się na wiele nawyków. Dlatego np. ocena odległości ukształtowana przy nabywaniu jednego nawyku przyda się przy wykonywaniu innego. Szybkość nieco różni się od innych składników zręczności, gdyż nie jest w pełni niezależna: nie sposób jej oddzielić od racjonalności ruchów. Jest to zdolność dobrze wyćwiczalna i łatwo ją znacznie udoskonalić. W tym celu można wykorzystać przewidywanie. Im większe zgromadzone doświadczenie, tym więcej środków, by z wyprzedzeniem odczuć w przybliżeniu to, na co trzeba będzie odpowiedzieć danym nawykiem. Odpowiednie przewidywanie umożliwia iście błyskawiczne odpowiedzi – niekiedy nawet jeszcze przed pojawieniem się bodźca, który ma tę odpowiedź wywołać.

By uzyskać dużą szybkość osiągania skutku potrzebne są też szybkie ruchy, ale znacznie ważniejsze są czynniki natury psychicznej: pomysłowość, szybkość podejmowania decyzji, szybkość reakcji itp. Również one dają się w pewnym stopniu wyćwiczyć.

Racjonalność ruchu jest koniecznym warunkiem zręczności, ale nie jest samodzielną zdolnością. Poprawność, dokładność i szybkość można ukształtować, wykorzystując zjawisko przenoszenia. Natomiast racjonalność ruchów jest nieodłączna od samych ruchów, więc nie poddaje się przenoszeniu.

W odróżnieniu od poprawności, racjonalność i oszczędność ruchów należy doskonalić w drugiej połowie okresu kształtowania nawyku, w fazach ujednolicania i utrwalania. Proces doskonalenia najszybciej przebiega po ukształtowaniu automatyzmów, gdy wszystkie poprawki są już „poukładane” na swoich poziomach i ruchy stają się odporne na zaburzenia. Na tym etapie niewiele można zmienić na poziomach tła, nie byłoby to zresztą celowe. Jeśli jednak podczas treningu wykonuje się jakąś czynność starannie i poprawnie, to na poziomach tła powstają najlepsze warunki dla polepszenia racjonalności i oszczędności ruchów.

Jest zrozumiałe samo przez się, że wszystkie te zdolności nie są tak ważne, jak pomysłowość – prawdziwe jądro zręczności ruchowej. Również ona – wbrew często głoszonym poglądom – poddaje się w pewnym stopniu wyćwiczeniu i zależy od nagromadzonego doświadczenia ruchowego. Powinno ono wiązać się z różnorodnymi nawykami, być zdobywane w różnorodnych warunkach. Dlatego dobrze postępują ci trenerzy, którzy w drugiej połowie procesu wypracowywania nawyków celowo stawiają swych uczniów w sytuacjach trudnych. Takie „ćwiczenia z niespodziankami” stopniowo przeradzają się dla uczącego się w „ćwiczenia na przewidywanie” i umacniają najbardziej podstawowe zręby zręczności.

Ostatnią częścią książki jest posłowie Autora, będące w istocie syntetycznym, acz dość obszernym streszczeniem dzieła opatrzonym Jego komentarzami.

 

Perspektywy rozwoju teorii N.A. Bernsztejna

 

Geniusz Nikołaja Aleksandrowicza polega – jak się wydaje – nie tylko na umiejętności skojarzenia różnych faktów i utworzenia z nich spójnego systemu wiedzy (czyli nauki), ale na wytyczeniu pewnego sposobu myślenia. Będąc wybitnym neurofizjologiem – a zarazem mając gruntowną wiedzę z zakresu filologii i matematyki - dokonał znakomitej obserwacji: powiązał poszczególne klasy nawet nie ruchów, lecz czynności mięśni, z odpowiednimi tworami ośrodkowego układu nerwowego. Była to obserwacja iście genialna, z której wynikły skutki znacznie bardziej dalekosiężne niżby się na pierwszy rzut oka mogło wydawać. Zestaw tworów nerwowych odpowiadających poszczególnym poziomom sterowania składa się bowiem na system, którego możliwości stanowi nie tylko prosta suma możliwości jego składników, ale również pewna dodatkowa „premia” wynikająca ze współdziałania tworów nerwowych, czy też – w modelowym ujęciu Bernsztejna – poziomów sterowania. Dlatego czynności z poziomu A i B, niewyćwiczalne u ryb czy gadów, stają się wyćwiczalne np. u ssaków wskutek istnienia wyższych poziomów sterowania. Kartezjańska wizja świata jako prostej sumy jego składników musiała ustąpić miejsca ujęciu systemowemu. Zauważmy jednak, że wprawdzie już w latach trzydziestych XX wieku Ludwik von Bertalanffy zaczął postrzegać ustrój żywy jako system, ale swe dzieło „Ogólna teoria systemów” opublikował dopiero w 1968 roku. Również w tej dziedzinie Nikołaj Aleksandrowicz należy więc bez wątpienia do grona odkrywców.

Gdyby kontynuować wątek Jego myśli, można by na przykład przeprowadzić następujące rozumowanie. Bernsztejn przypisał rybom poziom B (synergii) jako główny poziom sterowania ruchami. Główny – ale nie wyłączny. Bo przecież ryby muszą dysponować pewnymi zdolnościami z poziomu pola przestrzennego C, gdyż muszą sprawnie poruszać się w przestrzeni trójwymiarowej. Rozwój zdolności postrzegania wyprzedza więc rozwój zdolności ruchowych, co – jak się wydaje – jest ważną prawidłowością. Najpierw musi więc powstać odczucie lub postrzeżenie jakiejś potrzeby, a dopiero później kształtują się możliwości ruchowe pozwalające zaspokoić tę potrzebę25. W przypadku ryb przynajmniej zdolności czuciowe muszą więc być „trójwymiarowe”. Głównym poziomem sterowania jest u nich poziom B, a głównym sposobem odbierania bodź- ców – czucie głębokie (propriocepcja). Natomiast dla poziomu C głównym narzędziem postrzegania świata jest wzrok (s. 260). Spróbujmy zatem zastanowić się, czym różnią się ryby od mistrzów poziomu C – ptaków. Po pierwsze – środowisko wodne różni się pod względem fizykochemicznym od powietrznego. Ma większą gęstość, więc ryby mogą wykorzystywać archimedesowski wypór hydrostatyczny, podczas gdy cięższe od powietrza ptaki mogą unosić się w przestworzach jedynie dzięki tworzącej się na ich skrzydłach sile nośnej. By ją uzyskać, konieczne jest poruszanie się ze znaczną prędkością względem powietrza. Zgodnie z zasadami dynamiki Newtona, w układzie inercjalnym nie można ocenić prędkości wykorzystując czucie głębokie. Ptaki musiały zatem rozwinąć inny zmysł umożliwiający im ocenianie prędkości – wielkości fizycznej niezmiernie ważnej dla możliwości ich poruszania się, a więc przeżycia. Wspaniale rozwinął się więc u nich wzrok, wykorzystywany w warunkach dobrego oświetlenia, lub słuch, wykorzystywany po zmroku. Latające ssaki – nietoperze – do „nawigacji” w ciemności wykorzystują ultradźwięki w sposób przypominający radar. Konieczność manewrowania z większymi prędkościami oznacza większe przyspieszenia, a te z kolei stwarzają wyższe wymagania dla układu nerwowego. W procesie sterowania ruchami ryby i ptaki inaczej korzystają więc ze swoich zmysłów. Jak wspomniał Bernsztejn, wyższe ssaki – w tym również człowiek – cofnęły się nieco w rozwoju w stosunku do ptaków jeśli idzie o doskonałość poziomu C (a właściwie ptaki silniej rozwinęły ów poziom). Ponieważ ssaki lądowe poruszają się jedynie po powierzchni ziemi, więc ich świat jest płaski, zredukowany do niemal dwóch wymiarów. Zgodnie z zasadami oszczędnej przyrody, choć ogólnie „zasoby” odczuwania i ruchów u ssaków lądowych przypisane do poziomu C wzrosły, to jednak nie było potrzeby wykształcania u nich tych szczególnych zdolności, które nie były im przydatne. Jakieś zadatki owych zdolności musiały jednak tkwić gdzieś w zakamarkach mózgu ssaków, które znakomicie rozwinęły nietoperze. Kiedy więc duraluminiowe skrzydła sprawił sobie człowiek, właśnie te „ptasie”, zaledwie istniejące w embrionalnej postaci zadatki pozwoliły zbudować zdolności do wykonania pętli, beczki czy immelmana. Pod tym względem człowiekowi daleko jednak do ptaka, więc za możliwość latania Homo sapiens płaci np. chorobą lokomocyjną, a orientację w przestrzeni ułatwiają lub wręcz umożliwiają mu urządzenia techniczne.

Spróbujmy przyjrzeć się bliżej ogólnej budowie układu poziomów sterowania. Zgodnie z zasadą sformułowaną przez Bernsztejna, poziom niższy – poziom tła – jest „wykonawcą zamówień” poziomu wyższego. Każdy poziom sterujący jakimkolwiek ruchem musi być zatem poziomem podrzędnym, a poziomem najwyższym może być tylko taki, który sam nie steruje żadnymi ruchami, a jedynie „zleca” ich wykonanie. Bernsztejn pisze o takim poziomie w przypisie na str. 193:

 

W niniejszej książce nie będziemy zastanawiali się nad wyobrażeniami, świadczącymi o istnieniu w naszym mózgu jeszcze co najmniej jednego poziomu korowego (E), leżącego powyżej poziomu czynności i będącego prawdziwym poziomem głównym dla aktów porozumiewania się ludzi. Nie jest on bowiem bezpośrednio związany z głównym tematem naszej książki – zręcznością.”

 

Wydaje się, że w tym przypadku Nikołaj Aleksandrowicz wyraźnie nie docenił funkcji poziomu E, choć rzeczywiście nie steruje on żadnymi ruchami. Spróbujmy jednak zastosować sposób myślenia Bernsztejna, ale pójść o krok dalej niż sam Mistrz. Związek mowy człowieka z ruchami i zręcznością może być bowiem znacznie silniejszy niż się to na pierwszy rzut oka wydaje. Przypomnijmy następujący fragment „Polowania na Żmirłacza” Lewisa Carrolla, opisujący jedną z postaci tego poematu, Bankiera, przerażonego atakiem straszliwego Żmirłacza:

 

A wtem Bankier, ku zgrozie zezującej nań masy, Z ziemi wstał we fraku galowym, Usiłując wyrazić przez dziwaczne grymasy, Czego nie mógł już oddać słowem.” (tłum. R. Stiller)

 

Ruch może więc nie tylko służyć do przekazywania informacji („dziwaczne grymasy”), ale jest też bardziej uniwersalnym (choć bez wątpienia mniej dokładnym) środkiem przekazu niż słowo, zrozumiałym na niższym poziomie pojmowania, w bardziej intuicyjny sposób.

Jeżeli przyjmiemy, że poziom E jest „zleceniodawcą” dla poziomu D, to muszą w nim być zlokalizowane dwie bardzo ważne zdolności:

  • zdolność operowania symbolami, czyli opatrzonymi nazwą, syntetycznymi odwzorowaniami znacznych fragmentów postrzeganej zmysłami rzeczywistości,

  • zdolność postrzegania czasu jako czynnika porządkującego następstwo zdarzeń.

Pierwsza z wymienionych zdolności umożliwia np. dokonywanie „powtórzeń bez powtórzeń”, co jest wszak podstawą wyćwiczalności. Symbol nie jest bowiem kopią, więc operowanie symbolami nie jest dokładnym, mechanicznym powtarzaniem jakiegoś ruchu czy nawyku. Przypomnijmy cytowane już zdanie Bernsztejna, które znajduje się na str. 29 książki:

 

Również naukowe znaczenie danego słowa należy więc określić tak, aby jak najdokładniej wpisało się w to nieco rozmyte w opisie, ale zupełnie jasne w założeniach rozumienie, które każdy z nas ma w swoim słowniku.”

 

Owo „rozmycie w opisie” jest nieuchronną ceną płaconą za pewną uniwersalność symbolu; zupełnie jednoznaczna może być wszak jedynie kopia.

Druga zdolność obejmuje zaś nie strukturę czasową już opanowanego nawyku – którą określamy angielskim terminem timing – lecz zdolność przewidywania poza widnokręgiem pojedynczego nawyku. Skacząca w gałęziach drzew małpa znakomicie dobiera momenty odbicia i chwytu, wspaniale wykorzystuje też siły reakcji i w tym sensie ma wyczucie czasu, gdyż warunkuje ono skuteczność wykonania danego – podkreślam, pojedynczego – nawyku ruchowego. Żadna małpa nie zaplanuje sobie jednak, że za miesiąc nauczy się pleść gniazdo na drzewie, a za dwa – jazdy na rowerze.

Obie wymienione zdolności – operowanie symbolami i postrzeganie czasu jako czynnika porządkującego następstwo zdarzeń - stanowią podwaliny innej zdolności, wyróżniającej człowieka spośród wszystkich istot żywych: zdolności myślenia abstrakcyjnego. W takim ujęciu poziom E, podobnie jak poziom C, można by podzielić na dwa podpoziomy:

  • E1, operujący symbolicznymi odwzorowaniami przedmiotów i zjawisk postrzegalnych zmysłami, w tym również ruchu; na tym poziomie mieści się np. pantomima (czyli zachowanie Bankiera, wspomnianego w cytowanym poemacie Carrolla),

  • E2, operujący pojęciami w pełni abstrakcyjnymi (imponderabiliami); na tym poziomie mieści się np. język, poziom E2 rozszerza więc pojęcie symbolu na obszar niedostępny fizjologicznym zmysłom.

Język jest złożonym zbiorem abstrakcyjnych, umysłowych połączeń słowo-desygnat, powiązanych zasadami składni. Skoro zaś człowiek jest zdolny do myślenia abstrakcyjnego na poziomie języka, to – na zasadzie przenoszenia nawyku – może w swym umyśle utworzyć również abstrakcyjne odwzorowania ruchu, niejako równoległe do języka. Przyjmując zaproponowany wyżej układ podpoziomów E1 i E2, ten drugi mógłby pełnić funkcję „zleceniodawcy” w stosunku do pierwszego. W takim układzie funkcję słów mogłyby pełnić wyobrażenia pojedynczych ruchów czy całych nawyków czuciowo-ruchowych, funkcję składni – wyobrażenia możliwości wykonania ruchu (stopni swobody) i ograniczeń (więzów). Zauważmy, że Bernsztejn za jądro zręczności uważa pomysłowość ruchową (s. 276), a trudno sobie wyobrazić tę zdolność bez myślenia z wykorzystaniem symboli. Poziom E1 można by więc nazwać „poziomem ruchów wirtualnych” lub „poziomem przetwarzania programów ruchowych”, poziom E2 – „poziomem języka”, będącego najwyższym wytworem umysłu Homo sapiens. Nie bez powodu wszak w chrześcijaństwie właśnie Słowo jest symbolem nawet nie człowieczeństwa, lecz boskości.

Nieco uwagi warto poświęcić nieobecnemu w polskim nazewnictwie, ważnemu pojęciu timing. Pochodzi ono od angielskiego słowa time (czas) i jest troszkę mylące. Spróbujmy to wyjaśnić używając poetyki Bernsztejna. Oto w morzu martwej skalarnej przestrzeni i martwego skalarnego czasu, odrębnych ale przenikających się nawzajem, pojawia się wiążąca oba te żywioły wielkość wektorowa – ruch, będący przejawem życia. Coś zaczyna gdzieś dążyć, zyskuje początek, kierunek, koniec i zaczątki celu. Ale – podobnie jak pusta przestrzeń i równie pusty czas – nie ma jeszcze sensu. Dopiero umieszczenie określonego zjawiska, właśnie dzięki ruchowi, dokładnie na przecięciu odpowiedniej współrzędnej czasu i odpowiednich współrzędnych przestrzeni – czyli to, co powszechnie określamy terminem timing – nadaje temu zjawisku sens. Ruch zaczyna służyć do rozwiązania jakiegoś zadania, czyli zyskuje swoistą inteligencję. Może to być na przykład uścisk ręki akrobaty, wykonującego salto pod kopułą cyrku, chwytającej właściwym ruchem, we właściwym krótkim przedziale czasu i we właściwym wycinku przestrzeni gimnastyczny drążek, dzięki czemu akrobata ów nie spada na leżącą nisko w dole arenę. Pojęcie to ma zatem i stronę przestrzenną (space), i stronę czasową (time). Należałoby tu mówić i o spacing, i o timing, więc zgodnie z zasadami powszechnie przyjętego w takich przypadkach, dość swobodnego słowotwórstwa amerykańskiego zjawisko to można by określić nazwą spiming. Właśnie ów spiming stanowi najgłębszą treść zręczności.

Wracając jednak na grunt twardej rzeczywistości, już w 1882 roku Carpenter opisał zjawisko ideomotoryki (zwane niekiedy „efektem Carpentera”), polegające na mimowolnej próbie wykonania ruchu, który człowiek bardzo intensywnie sobie wyobraża. Każdy z nas zapewne widział też śpiącego psa, którego łapy drgały niczym w biegu, a nozdrza niespokojnie łowiły jakieś wonie. Zjawisko to, jeśli dotyczy czynności znanych i analizowanych bez wykonywania ruchu, stanowi podstawę treningu umysłowego. Zdolność do myślenia abstrakcyjnego sprawia jednak, że na podstawie wiedzy i do- świadczenia życiowego człowiek jest zdolny do stawiania hipotez i wstępnego weryfikowania ich w swoim umyśle; w technice nosi to nazwę „symulacja”. Można sobie więc wyobrazić zjawisko przypominające ideomotorykę, ale dotyczące nie czynności ruchowych znanych i wyuczonych, lecz nowych, hipotetycznych, które człowiek jedynie sobie wyobraża. Jest to więc swoista „inteligencja ruchowa”, której wytworem jest „wynalazczość ruchowa” (Bernsztejn pisał zresztą o niej omawiając kształtowanie nawyków czuciowo-ruchowych, na s. 215 książki). Sądząc po ogólnym toku rozwoju, ta zdolność musiałaby tkwić wysoko w układzie piramidowym. Taki poziom łączyłby niejako w spójną całość sfery odczuwania zmysłowego, działania ruchowego i dojrzałego, abstrakcyjnego myślenia o ruchu. W tym właśnie miejscu otwiera się szeroka brama do tworzenia wszelkiego rodzaju wzorców czy programów ruchowych, a nie jedynie przyswajania ich z zewnątrz.

 

Zakończenie

 

Czytając dzieło „O zręczności” nie sposób oprzeć się refleksji o ogromnych spustoszeniach, jakie uczyniła w nauce ideologia leninowsko-stalinowska i żelazna kurtyna. Podstawowe idee cybernetyki, która na Zachodzie narodziła się w 1947 roku (właśnie wtedy w Związku Radzieckim ukazało się „О построении движений”) wraz z dziełem Norberta Wienera „Cybernetic or Control and Communication in the Animal and the Machine”, Nikołaj Bernsztejn opisał już w 1928 roku w artykule o... miejscu pracy motorniczego moskiewskiego tramwaju! Nawiasem mówiąc, w najnowszej Encyklopedii PWN znajdziemy biogram Wienera, ale nie znajdziemy wzmianki o Bernsztejnie. Przyswajanie nawyków ruchowych było wprawdzie przedmiotem dociekań naukowych pod koniec XIX i w początkach XX wieku, później jednak uczeni na Zachodzie zwrócili się ku innym problemom. Tematyka opisywana przez Bernsztejna pod koniec lat czterdziestych XX wieku stała się przedmiotem badań uczonych amerykańskich dopiero w dwadzieścia lat później – pod koniec lat sześćdziesiątych i na początku siedemdziesiątych. Jak wiele moglibyśmy dziś wiedzieć o sterowaniu ruchami człowieka, gdyby już pod koniec lat dwudziestych swobodnie mogli porozumiewać się i współpracować ze sobą Nikołaj Aleksandrowicz Bernsztejn, Erich von Holst oraz uczeni amerykańscy? Nie tylko zresztą fizjologowie czy psychofizjologowie, boć przecież opis skokowego wzrostu jakości wykonania ruchu w procesie przyswajania nawyku – to przypadek z dziedziny matematycznej teorii katastrof; do opisu nawyku w dynamicznym ujęciu Bernsztejna znakomicie nadaje się topologiczny atraktor; procesy wyćwiczalności czy – bardziej ogólnie – redukcji stopni swobody (nakładania więzów), czyli poszukiwania porządku w ogólnym bałaganie – to wypisz-wymaluj dziedzina teorii chaosu! Podobne przykłady można by mnożyć jeszcze długo. Nawiasem mówiąc, Bernsztejn – syn znakomitego moskiewskiego profesora psychiatrii – był nie tylko wybitnym neurofizjologiem, ale miał też gruntowne wykształcenie z dziedziny filologii i matematyki, co wyraźnie widać w Jego pracach. Jeszcze dziś budzi zdumienie, jak daleko patrzył i jak wiele postrzegał ten skromny profesor moskiewskiego instytutu, któremu władza polityczna i środowisko naukowe zgotowały los malowanego ptaka – odmieńca, którego należało zniszczyć!

Podczas opracowywania niniejszej recenzji często korzystałem z licznych podręczników najwybitniejszych polskich specjalistów w dziedzinie fizjologii czy szeroko pojętej kultury fizycznej. Bardzo nieliczni powołują się na dzieła Bernsztejna. W przypadku dzieła „O zręczności i jej rozwoju” mamy zresztą do czynienia z sytuacją dość paradoksalną. Najmłodszy polski podręcznik, którego autor powołuje się na prace Nikołaja Aleksandrowicza, pochodzi z 1986 roku. Uczony ten nie mógł zatem znać książki „O zręczności”, gdyż ukazała się ona dopiero w 1991 roku. Jednakże w tym czasie oczy młodszych uczonych, dla których Bernsztejn był obcy choćby z powodu gorszej niż wśród starszego pokolenia znajomości języka rosyjskiego (polskich przekładów wszak nie było i nie ma do dziś), były już zwrócone na Zachód, czyli – odwrócone od Wschodu31. Przytoczmy jednak wypowiedź prof. W.I. Ljacha, który miał okazję przeczytać odbitkę szczotkową dzieła „O zręczności”, z własnoręcznymi poprawkami samego Bernsztejna:

 

Powiem prosto: nigdy przedtem ani potem nie czytałem żadnego dzieła fachowego z takim zachwytem, zainteresowaniem i rozkoszą (...) Opowiedzieć o książce N.A. Bernsztejna – to zadanie niewdzięczne i ogólnie prawie beznadziejne. Ją trzeba przeczytać.”

 

Na czym polega swoista ponadczasowość dzieła Bernsztejna? Przecież dziś o fizjologii mięśni, sterowaniu ruchem, a także psychologii wiemy znacznie więcej niż Nikołaj Aleksandrowicz. Czego zatem może nas dziś, w XXI wieku, nauczyć Mistrz Bernsztejn? Przytoczmy pewien cytat ze wstępu do książki:

 

Ten zalewający potok nowego materiału doświadczalnego ze wszystkich gałęzi współczesnej nauki i bezpośrednio z nim związane coraz większe zróżnicowanie nauk teoretycznych i stosowanych coraz silniej zagraża przekształceniem ich przedstawicieli w wąskich specjalistów, pozbawionych jakiegokolwiek widnokręgu, ślepych na wszystko oprócz wąziutkiej ścieżynki, na którą skierowało ich życie” (s. 13).

 

To właśnie stanowi ciągle aktualne, główne przesłanie dzieła Bernsztejna: wołanie o szerokość widnokręgów! We współczesnej nauce bardzo kusząca jest bowiem perspektywa wygodnego zamknięcia się na niewielkim gumnie jakiejś wąskiej specjalności, po którym można sobie spokojnie dreptać – bez większego wysiłku, bez określonego celu, ale i bez godnych wzmianki sukcesów. To potrafi każ- dy zwykły naukowiec. Ale Nikołaj Aleksandrowicz pokazuje, jak kompetentnie i fachowo, a zarazem lekko, zrozumiale i dowcipnie poruszać się po rozległych przestrzeniach wielu różnych dziedzin nauki, ze swobodą płotkarza, bez zwalniania kroku pokonując wszelkie przeszkody i barierki między poszczególnymi dziedzinami oficjalnej nauki, nie unikając przy tym ryzyka, by ZRĘCZNIE dotrzeć do wyznaczonego sobie celu. Na to trzeba zaś być prawdziwym uczonym. Krótko mówiąc, każdy naukowiec przyczynia się do rozwoju nauki, ale tylko uczonym zawdzięcza ona postęp.

Czytając omawiane dzieło trudno powstrzymać się od porównania jego Autora (używając poetyki samego Bernsztejna) do genialnego kompozytora wspaniałej „Pieśni o zręczności”. Nie sposób oprzeć się wrażeniu, że Jego następcy dokonywali już tylko aranżacji. Niekiedy bardzo udanych, fakt, ale mimo to – tylko aranżacji. Dziś dysponujemy wprawdzie innymi środkami technicznymi, możemy inaczej kształtować, łączyć i emitować dźwięki, ale taka jasność, czystość i przejrzystość linii melodycznej, jaka cechuje dzieła Bernsztejna nadal stanowi niedościgły wzór. Nikołaj Aleksandrowicz mógłby z powodzeniem zasiąść obok samego Jana Sebastiana! Nie mieści się zatem w głowie, dlaczego polskim miłośniczkom i miłośnikom symfoniki ruchowej nie dano poznać twórczości Bernsztejna? A przecież melodię „Pieśni o zręczności” każda z nich powinna nucić przy pudrowaniu nosa, zaś każdy z nich - przy goleniu! Dlatego naszą powinnością jest przywró- cenie Nikołajowi Aleksandrowiczowi należnego mu miejsca w światowym panteonie uczonych. Ponadto również dziś warto nie tylko poznać Jego dzieło, ale od czasu do czasu, i to nie tylko dla przyjemności, ponownie zasłuchać się w finezyjne tony tej dawnej, lecz bynajmniej nie zakurzonej, niosącej nieprzemijające wartości i – co wcale nie jest mało ważne – wciąż eleganckiej i urzekającej „Pieśni o zręczno- ści”. Nadal pozostaje jednak otwarte pytanie: kiedy doczekamy się jakiejś nowej, równie mistrzowskiej symfonii, lub choćby jakichś kunsztownych, wartościowych, prawdziwie nowatorskich „Wariacji Bernsztejnowskich”? 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Technologie